poniedziałek, 17 czerwca 2013

Zazdrość i medycyna

Sorry, wiem, że to tytuł żywcem wzięty z powieści Choromańskiego, według której potem Janusz Majewski nakręcił film, dobry film – dodajmy. Ale przecież wszystko już było i nic nie poradzę, że mój wczorajszo/dzisiejszy natłok myśli w słowach „zazdrość i medycyna” dał się najlepiej streścić.
Czasem zresztą mam podejrzenie graniczące z pewnością, że jestem specjalistką od wyważania otwartych drzwi, metaforycznego rzecz jasna. Już, już witam się z gąską, a tam całe stado... I to łabędzi! Żółć może człowieka zalać, gdy zazdrośnie patrzy, że ktoś był pierwszy i lepszy. Moja (tytułowa) zazdrość jest jednak tylko zabiegiem -wytrychem do świata skrywanych emocji, które – ucywilizowane – dają się zdefiniować raczej jako podziw.
A że telewizja zaserwowała nam właśnie wspaniały koncert ze sporą dawką opolskich wspomnień, (kiedy ostatnio mogliśmy usłyszeć mistrzynie miary Hanny Banaszak, Krystyny Prońko czy Grażyny Łobaszewskiej?!), to owa zazdrość, nie-zazdrość z tym się wiąże, przynajmniej chwilowo. Wprawdzie w żadnym razie nie chciałabym być piosenkarką (uchowaj losie!), ale już dobrą autorką tekstów... Najlepiej oczywiście klasy Osieckiej, a co! Jej teksty są genialne i czas się ich nie ima, bo „sucha kostucha”, ani chybi, pozostaje „miss wikidajło” nie tylko w songu „Niech żyje bal”. I to porównanie, czapki z głów! Słuchając młodszej generacji, zazdrość mnie zżera, gdy podziwiam z jaką wyobraźnią posługuje się słowem Katarzyna Nosowska – jest inna, bo świat się zmienił, ale jestem przekonana, że i jej teksty przetrwają pokolenie autorki. Mnie, w każdym razie, aż chce się za Kasią (choć mamy tak różne Pesele) zaśpiewać: „Choć mało rozumiem/a dzwony fałszywe/coś mówi mi, że/jeszcze wszystko będzie możliwe...”
Myślę, że nieprzypadkowo przywołałam właśnie ten tekst Nosowskiej, o której trudno przecież powiedzieć, że objawia się nam jako przesadna optymistka. Ale te słowa dają jakąś nadzieję, a ja chyba – niczym kania dżdżu – jej właśnie wyglądałam, gdy tylko dziś wstałam. (Przepraszam, ale ja czuję, że rymuję i nawet często mi się to zdarza) Bo wstałam, jak to się mawia, ze łzami pod powiekami. Długo więc nie trwało, aż pociekły... Cóż, zdarza się. Mogę to zgonić na złą noc. Jeszcze o 3.30 stałam na balkonie obserwując, jak atramentowe niebo się przeciera i jaśnieje nad głową niepomne, że mój sen ciągle nie nadszedł. Złapana na gorącym uczynku, niczym bumelant, powlokłam się do łóżka podszyta jakimś nieokreślonym strachem. A przecież po 3 latach mniej lub bardziej skrywanych ataków Pana P., powinnam wiedzieć, że to on postanowił zorganizować mi nocne podchody. Najpierw więc uśpił moją czujność (i mnie), by potem cichaczem zlec mi ogromnym ciężarem na nogach (skąd jucha bierze takie obciążniki?), które i bez tego odnóży rączej gazeli nie przypominają. Wiadomo, że Pan P., jak sułtanisko jakieś, nałożnic ma bez liku, stąd nadzieja, że moje odczucia nie są odosobnione. A nie były fajne, kolokwialnie mówiąc, i choć prozaiczne przewracanie się z boku na bok to od dawna nie moja sprawność harcerska, jednak tym razem ... Skończył akcję skurcz i ja na tym skończę wpuszczanie gapiów pod własną kołdrę, bo o porannej łzie już było. Płakałam (przez moment, dodam dla podreperowania ego) jednak nie tyle z bólu, co z bezradności. Niby nic nowego, wszak Pan P. znany jest z tego, że molestuje nie tylko ciało, ale i duszę. A nie mówiłam, że po zazdrości będzie o medycynie?
W takich chwilach słabości myśl dopada mnie natrętna, czy aby nie mści się szubrawiec za moje wysiłki oszwabienia go i ciągłego wyzywania na pojedynek? A miałby za co, bo w piątek przepędziłam drania dobre 12 km na rowerze! A gdy popasałam, też nijak zbliżyć się nie mógł do mnie ze swoimi mackami, bo – jak na ringu – gardę trzymałam podwójną: bodyguarda miałam z sobą oraz humor kąśliwy tak, że nawet komary odlatywały pokonane...
Ta podwójna garda (Tubylec sprostował, że się ją trzyma a nie zakłada, jak sobie umyśliłam) może i Pana P. zeźliła, ale mnie najpierw. Zawsze tak jest, gdy człowiek się na coś cieszy na wyrost. A ja się cieszyłam, bo po 39 latach znajomości udało mi się po raz pierwszy (!) umówić w Myślęcinku z Niprzypiąłniprzyłatał (purystów językowych odsyłam do Gałczyńskiego – tak się pisze!) On miał przyjechać autem, ja na rowerze i tak się stało, tyle że każde z nas czekało na drugie pół godziny w innym miejscu! Czy można się dziwić, że gdy się już spotkaliśmy to iskrzyło tak, że ani wspomniany komar nie doleciał, ani Pan P.? A jeszcze Niprzypiąłniprzyłatał upomniał się nagle o prawa autorskie do oryginalnego (już tu cytowanego, pamiętacie?) określenia mojej figury: „na górze gotyk, na dole barok”. Że też mu się przypomniało po latach! Pomruczałam coś, pomruczałam, ale lody postawił, zdjęcia zrobił, więc mi przeszło... I dobrze, gdyż intencje tej schadzki były zbożne: czas nadgryzł nieco nawet niefrasobliwego Niprzypiąłniprzyłatał i umyśliłam sobie, że dla zdrowia trochę go usportowię. Tym bardziej, że mój myślęciński bodyguard ma gdzieś w piwnicznych pajęczynach utkany rower. Teraz trzeba „tylko” facetowi przynudzać, żeby go wyciągnął ku światłu, a to dłuuuga praca, może dłuższa niż sezon. Ale znam Niprzypiąłniprzyłatał niemal cztery dekady, to co – nie dam rady? Dam.
Tak jak dałam popalić Panu P. w niedzielę na pływalni. Wprawdzie swojego kilometrowego rekordu nie osiągnęłam, jednak te 36 długości basenu i tak musiały nieźle rozsierdzić mojego samozwańczego współspacza, skoro mścił się jeszcze dziś w nocy. Ale ja, jako rzekłam, szybko otarłam łzy, nabrałam powietrza, a wraz z nim pewności: jak Pan P. mnie, tak ja Panu P. I teraz piłka jest po mojej stronie.

11 komentarzy:

  1. Wiesz co Kacha... Kocham Ci !
    Jurgiel

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak Cię kocham, że skracam wszystko.... Jeszcze raz więc: Wiesz co Kacha... Kocham Cię!
    Jurgiel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja Was też i dzięki za dobre słowo. Jeśli znacie ludzi, którzy trwają w kontredansie z Panem P. to podrzućcie im link do tego bloga. Ja bowiem piszę to w takim samym stopniu dla siebie, jak i dla innych parkinsonowców. Może ich to nieco pokrzepi, albo przynajmniej rozweseli? Nawet jeśli miałby to być uśmiech przez łzy...

      Usuń
  3. Czytam, czytam, recenzuję... :) Booooosko jest - a potem przelejemy to na papier i do księgarni! K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy to Ty autorko z Gdyni? Oby się Twoje słowa ziściły. Póki co blog ma moc terapeutyczną dla mnie, ale chciałabym, żeby też miał taką dla innych chorych!

      Usuń
    2. Oczywiście, że to JA! :) Podglądam, podglądam! :P

      Usuń
  4. Podziękuj Kubie za zmiany na blogu i teraz mam nadzieję,że wszystko działa jak należy i komentarzy będzie dużo ... dużo ... bardzo dużo.
    Pozdrawiam
    Le

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Le, jeszcze raz dzięki za czujność, bo to był początek korekty. Pozdro, jak to się mawia (pisze) w blogosferze

      Usuń
  5. Gratuluję Kasiu!Już jestem Twoją fanką! Pozdrowionka z S!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może fan club? Na razie z samych przyjaciół, ale to zawsze są dobre podwaliny

      Usuń
  6. Przez przypadek trafiłam w sieci na coś co być może Cię zainteresuje.Przesyłam link
    http://blogowebajki.pl/index.php/nagrody
    Pozdrawiam z S!

    OdpowiedzUsuń