czwartek, 13 czerwca 2013

Wędrujące nogi i ...owsik

No i doigrałam się. Zamierzyłam się wczoraj na Pana P. (przez medycynę, przypominam, zwanego przewrotnie „parkinsonizmem atypowym”) kijami i żabką, a skończyło się na smarowaniu nocą miejsca, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę (jak to się mawiało za mojej młodości). Niby nordic walking był lajtowy, bo tylko 5,5 km i to z przerwą na kawę, ale za to na basenie sobie pofolgowałam! Przepłynęłam 40 długości, czyli kilometr i choć dostał kręgosłup, to Pan P. musiał się trzymać na dystans. Nie, żeby nie próbował swych lubieżnych uścisków na moich łydkach, ale nauczona bolesnym doświadczeniem, umiem rozpoznać, gdy nadchodzi skurcz i aplikuję sobie profilaktyczny masaż. Tak było wczoraj i dyszącego z chuci Pana P. nie dopuściłam!
A przecież nie od razu byłam taka mądra i pierwsze jego umizgi zupełnie ignorowałam. Byłam już w tym tak dobra, że zdesperowany Pan P. sięgnął po metody z półki sado-maso, bo zaczęło boleć jak cholera. Skurcze wykręcały mi nogi zmieniając powoli noce w koszmar. Żeby tylko moje! Tubylec obyty z urazami kończyn dolnych od piłki kopanej zrywał się wraz ze mną i fachowo brał się za masaż. Na nic zdawały się moje krzyki (budzące sąsiadów, bo nasz dom to był „blok położony na bok”, czyli szeregowiec ze ścianami, jak z dykty), że te skurcze wędrują skutecznie umykając jego rękom. - W życiu nie słyszałem, żeby skurcz przeskakiwał z prawej łydki do lewego uda! – ucinał moje wysiłki pokierowania „rąk, które leczą” metodą dżipiesa. A one (te skurcze, znaczy) naprawdę były wędrujące, jako i ja stałam się wkrótce. Odkryłam bowiem, że tylko wielogodzinne wędrowanie uspakaja moje zdumiewająco aktywne nocami nogi. Za dnia ledwo nimi powłóczyłam, ale nocą! Aż szkoda, że ból tak przyćmiewa umysł i pomysł wystartowania w wyścigu jako chodziarka (?) przyszedł po czasie.
Bo uprzedziła go myśl, że może by tak jednak udać się do jakiegoś lekarza... Pardon, nie do „jakiegoś”, skoro od lat szczęśliwie mam na podorędziu ślubnego Bo, czyli Doktora Nieustającej Pomocy (jak trafnie nazwała go moja Mama). Nic to, że jest neurologiem, ja i tak lecę do niego ze wszystkimi bolakami, co to się człowiekowi przydarzają. A trzeba wiedzieć, że w tej akurat materii przekraczam średnią krajową i jest ze mną trochę roboty! Tym bardziej, że DNP to absolutny unikat w swojej profesji z holistycznym podejściem do pacjenta, na którego patrzy całościowo, a nie przez pryzmat akurat bolącej tkanki. I na prawdziwy cud zakrawa, że geniusz naszego systemu od zdrowia jeszcze go nie ostudził w tym zapale. A przecież stara się ten NFZ z uporem godnym lepszej sprawy... Chwalić boga uparty był też Doktor Nieustającej Pomocy w sprawie moich nóg rozbrykanych i pochyliwszy się nad nimi z innymi medykami stwierdził … zespół niespokojnych nóg.- Też mi mędrcy! - złośliwie przemknęło mi przez głowę, bo co jak co, ale że nie są te giry spokojne, to sama wiedziałam! Ale cóż było robić, poddałam się 10-dniowej serii zabiegów, która nawet pomogła, w każdym razie na tyle, że w czasie prowadzenia samochodu nie musiałam się już salwować paniczną ucieczką w (istniejącą lub wyimaginowaną) zatoczkę autobusową z powodu wykręcającej się nagle stopy.
Jak widzicie, nie bez kozery chwaliłam się doświadczeniem, które pozwoliło mi wygnać Pana P. z basenu. Cena to rodzaj przetrenowania, który kazał mi dzisiejszy dzień spędzić asportowo. Ale o tym potem, bo głowa mi już zwisa nad klawiaturą. Poszłabym spać, ale nie zdążyłam napisać o gównianym (dosłownie!) robalu, który – kompletnie tego nieświadom – zaaplikował mi terapię śmiechem. No, bo jak byście zareagowali na taką sytuację?
Dzwoni Przyjaciółka i pośród wielu spraw melduje, że stowarzyszenie nawiedzonych poliglotów, do którego należy urządza garden party. Jego tematyka to zwierzęta i za nie uczestnicy balangi muszą się przebrać. - Co ty sobie wybrałaś? - chcę wiedzieć pełna najgorszych przeczuć. Wszak znam swoją Przyjaciółkę... - Przebiorę się za owsika – usłyszałam, na co ryknęłam niepohamowanym śmiechem. Wnet jednak odechciało mi się żartów, bo dowiedziałam się, że to ja (!) mam swej szalonej Przyjaciółce wymyślić strój na owsika. Pomocy!
PS. A w sprawie wczorajszych sugestii co do reklam, to właśnie mnie olśniło. Skoro jako zwapniała już nieco niewiasta piszę Wapiętnik, powinnam zostać dźwignią handlu dla wapna. Wszelakiego - i tego w workach, i w tabletkach. Dam radę!







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz