Niby nie powinnam się
dziwić, przecież Polacy i Niemcy nie po raz pierwszy dali dowód,
że w sprawie II wojny światowej mają pamięć osobną.
Jednak to, co dotarło do mnie po emisji w TVP niemieckiego serialu
„Nasze matki, nasi ojcowie” pokazało, jak głęboki – i stale
powiększający się – jest to rozdźwięk. Można więc
zaryzykować pogląd, że gdy posuniemy się na osi czasu o
pokolenie, a wszyscy świadkowie tamtych zdarzeń odejdą, potomnym
z obu stron niegdysiejszych barykad wojna ta jawić się będzie nie
tyle, jako druga, ale jako dwie (różne) wojny
światowe. Każda widziana z perspektywy polityki historycznej
uprawianej w danym kraju. Zresztą, co tu gdybać, skoro już dziś –
nie jakiś nieroztropny Bambo, ale mocarstwowy Obama - śle w świat
przekaz o „polskich obozach śmierci”...
A że pamiętam dobrze
zabiegi dyplomatyczne wokół tej niefortunnej/skandalicznej
(niestosowne skreślić) wypowiedzi, obiecałam sobie nie popłynąć
z dającą się przewidzieć falą kontrowersji wywołanych emisją
niemieckiego serialu. Obejrzałam go wprawdzie (choć nie w całości)
i przysłuchiwałam się wieńczącej film dyskusji w studiu
telewizyjnym, ale to tyle. Tyle, że się nie dało. Najpierw bowiem
wielką mailową epistołę w w/w sprawie przyniosła mi poczta od
Emigrantki, potem rozmawiałam z Mamą. Pierwsza, rzecz jasna, wojny
nie pamięta, ale mieszka w Berlinie, druga jako nastolatka była
zaprzysiężona do współpracy z partyzanckim oddziałem AK, którym
dowodził mój dziadek. Dwa pokolenia już teraz oglądające film z
dwu różnych perspektyw.
Emigrantka
napisała m.in.: „Wojna jest koszmarem dla każdej ze stron, jest
oczekiwaniem ze strachem jutra. To tragedie każdej, każdej rodziny,
również niemieckiej. I bardzo dobrze, że powoli, po tylu latach
Niemcy podejmują ten temat, zaczynają kręcić filmy o Hitlerze, o
zwykłym żołnierzu. W naszej polskiej ideologii funkcjonuje
powstaniec, żołnierz, AK, powstanie warszawskie. My zawsze, prawda,
kryształowi? Kwaśniewski przeprosił za Jedwabne i wcale się nie
dziwię, że się upił z tego powodu. Zakłamanie historii? Każdy
Polak trzymał Żyda ukrytego pod podłogą?! Skończmy z tym! Jedni
są bohaterami i w coś wierzą, zaś inni, po ludzku, tchórzami.
Zwłaszcza, jak mają dzieci... Tchórzostwo jest ludzkie.(...)Ale
nie ma wojny, podczas której byliby sami nękani, sami mordercy. Nie
ma: białe - czarne. I to mi się podoba. Niemcy wychodzą do nas, do
Europy, z prawdą.”
Nie
będę komentować, nawet parafowałabym, gdyby nie to ostanie
zdanie! Powiem tylko, że moja Mama serial „Nasze matki, nasi
ojcowie” odchorowała. Szczególnie tę trzecią część, z której
mogła się dowiedzieć, że partyzantka (jak ta, którą dowodził
jej ojciec, za co 5 lat był na zsyłce w Riazaniu) to horda
antysemitów. Nie chciałam, by mi cokolwiek tłumaczyła, bo
wielokrotnie słuchałam – jakże innych! - wspomnień z tamtych
lat i to snutych nie na okoliczność jakiejkolwiek tezy. Mama
zresztą nie tłumaczyła. Ciągle miała ściśnięte gardło.
Musiałam
sobie zrobić małą przerwę i ostudzić emocje. Cóż, nie samą
walką z Panem P. człowiek (niby ja) żyje... A i tak w te moje z
nim potyczki coś ostatnio (upały!) mniej wkładam determinacji.
Wprawdzie wspomniany czwartek, gdy tak nierozważnie wybrałam się w
samo południe na kije, dzień zakończyłam bohatersko, bo na
basenie. Prawdę mówiąc, decydująca była – rozkoszna w tym
skwarze – perspektywa zanurzenia się w czymś chłodnym i mokrym.
Nim zaczęłam jednak pływać, obietnicę złożyłam solenną:
żadnego odliczania i tych moich prywatnych niby-rekordów! Ale
wiecie co? Jak pływam, chociaż nie pieskiem przecież, to zachowuję
się niczym pies Pawłowa – nie chciałam liczyć, ale liczyło mi
się tak jakoś „samo z siebie”. Przepłynąwszy zatem 34
długości basenu, zrobiłam rzecz niesłychaną – wyszłam z wody
przed czasem. Tego jeszcze nie było, gdyż trzeba wam wiedzieć, że
na pływalni to ja jestem z tych, co ostatni gaszą światło! Ale
czegóż się nie robi, by udobruchać rozsierdzonego tego dnia Pana
P.? I, rzeczywiście, udało mi się w ten sposób uśpić czujność
dziada, nie na tyle jednak, by podczas dzisiejszego (niedzielny
kilometr! ) pływania łap swych z moich stóp nie zdejmował.
Fetyszysta? Niekoniecznie, raczej lis przechera, który widział, że
sam nie da rady i w sukurs zawołał jedną z orszaku służebnic
(zwą ją dystonią), by mi śródstopie zaatakowała. I próbowała,
oj próbowała, ale ja przy każdym nawrocie na równe nogi stawałam
i w końcu służkę Pana P. zniechęciłam!
Podaję
szczegółowo, bo to rodzaj patentu, który się sprawdza. Ale,
bądźmy szczerzy, cała ta wojna podjazdowa na nic by się zdała,
gdyby nie lekarstwa. Co prawda w takich chwilach niczego extra nie
łykam, ale przydzielone mi przez Doktora Nieustającej Pomocy
medykamenty (Levodopum wespół z Benserazidum, Ropinirolum i
Primidonum) to karma obowiązkowa, a dobawiam ją magnezem i potasem.
Oto i cała tajemnica mojego oszwabiania Pana P. - bez farmakologii
na pewno nie dałabym rady. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie
uważała, że to aktywność fizyczna, na którą postawiłam
pozwoliła mi przez 3 lata nie zwiększać specjalnie dawek, o co
się zresztą ustawicznie z Doktorem wykłócam. Nie chcę bowiem
otępiona nimi drzemać w fotelu i nie będę!
Bywa
wszakże, że tę hardość muszę odwiesić, jak suknie do szafy,
ogon podkulić i wysłać sygnał SOS. Jak wówczas, gdy – jeszcze
pracując w redakcji – bywały takie dni, że żadnego
(ani jednego!!!) słowa nie mogłam napisać poprawnie przestawiając
litery. Albo wówczas, kiedy wystukiwałam na komputerze inne od
pomyślanego słowo, czy też wtedy, gdy zupełnie z nagła sen mnie
ścinał taki, że waliłam głową w klawiaturę... No to badaniom
oraz testom psychologicznym mnie poddano i – nie jest źle. A, co
ciekawsze, żaden z tych – bardzo mnie niepokojących symptomów –
nie powtórzył się! To chyba prawda, że wszystko tkwi w głowie,
bo gdym tylko dowiedziała się, że głowie mam w miarę poukładane,
upiory zniknęły i wiara we mnie wstąpiła przeogromna. Mówią o
takiej, że „góry przenosi”, ale co mi tam góry! Ja na
stawienie czoła Panu P. nabrałam znowu apetytu, a ostatnio nawet
znalazłam (z pomocą upału) sposób, by powściągnąć lubieżnika
w jego harcach pod kołdrą i kołdrę tę … zlikwidowałam! Nie
śmiejcie się, gdy się oziębi znów coś wymyślę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz