niedziela, 23 czerwca 2013

Pamięc hołubić, kołdrę odrzucić!

Niby nie powinnam się dziwić, przecież Polacy i Niemcy nie po raz pierwszy dali dowód, że w sprawie II wojny światowej mają pamięć osobną. Jednak to, co dotarło do mnie po emisji w TVP niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie” pokazało, jak głęboki – i stale powiększający się – jest to rozdźwięk. Można więc zaryzykować pogląd, że gdy posuniemy się na osi czasu o pokolenie, a wszyscy świadkowie tamtych zdarzeń odejdą, potomnym z obu stron niegdysiejszych barykad wojna ta jawić się będzie nie tyle, jako druga, ale jako dwie (różne) wojny światowe. Każda widziana z perspektywy polityki historycznej uprawianej w danym kraju. Zresztą, co tu gdybać, skoro już dziś – nie jakiś nieroztropny Bambo, ale mocarstwowy Obama - śle w świat przekaz o „polskich obozach śmierci”...
A że pamiętam dobrze zabiegi dyplomatyczne wokół tej niefortunnej/skandalicznej (niestosowne skreślić) wypowiedzi, obiecałam sobie nie popłynąć z dającą się przewidzieć falą kontrowersji wywołanych emisją niemieckiego serialu. Obejrzałam go wprawdzie (choć nie w całości) i przysłuchiwałam się wieńczącej film dyskusji w studiu telewizyjnym, ale to tyle. Tyle, że się nie dało. Najpierw bowiem wielką mailową epistołę w w/w sprawie przyniosła mi poczta od Emigrantki, potem rozmawiałam z Mamą. Pierwsza, rzecz jasna, wojny nie pamięta, ale mieszka w Berlinie, druga jako nastolatka była zaprzysiężona do współpracy z partyzanckim oddziałem AK, którym dowodził mój dziadek. Dwa pokolenia już teraz oglądające film z dwu różnych perspektyw.
Emigrantka napisała m.in.: „Wojna jest koszmarem dla każdej ze stron, jest oczekiwaniem ze strachem jutra. To tragedie każdej, każdej rodziny, również niemieckiej. I bardzo dobrze, że powoli, po tylu latach Niemcy podejmują ten temat, zaczynają kręcić filmy o Hitlerze, o zwykłym żołnierzu. W naszej polskiej ideologii funkcjonuje powstaniec, żołnierz, AK, powstanie warszawskie. My zawsze, prawda, kryształowi? Kwaśniewski przeprosił za Jedwabne i wcale się nie dziwię, że się upił z tego powodu. Zakłamanie historii? Każdy Polak trzymał Żyda ukrytego pod podłogą?! Skończmy z tym! Jedni są bohaterami i w coś wierzą, zaś inni, po ludzku, tchórzami. Zwłaszcza, jak mają dzieci... Tchórzostwo jest ludzkie.(...)Ale nie ma wojny, podczas której byliby sami nękani, sami mordercy. Nie ma: białe - czarne. I to mi się podoba. Niemcy wychodzą do nas, do Europy, z prawdą.”
Nie będę komentować, nawet parafowałabym, gdyby nie to ostanie zdanie! Powiem tylko, że moja Mama serial „Nasze matki, nasi ojcowie” odchorowała. Szczególnie tę trzecią część, z której mogła się dowiedzieć, że partyzantka (jak ta, którą dowodził jej ojciec, za co 5 lat był na zsyłce w Riazaniu) to horda antysemitów. Nie chciałam, by mi cokolwiek tłumaczyła, bo wielokrotnie słuchałam – jakże innych! - wspomnień z tamtych lat i to snutych nie na okoliczność jakiejkolwiek tezy. Mama zresztą nie tłumaczyła. Ciągle miała ściśnięte gardło.
Musiałam sobie zrobić małą przerwę i ostudzić emocje. Cóż, nie samą walką z Panem P. człowiek (niby ja) żyje... A i tak w te moje z nim potyczki coś ostatnio (upały!) mniej wkładam determinacji. Wprawdzie wspomniany czwartek, gdy tak nierozważnie wybrałam się w samo południe na kije, dzień zakończyłam bohatersko, bo na basenie. Prawdę mówiąc, decydująca była – rozkoszna w tym skwarze – perspektywa zanurzenia się w czymś chłodnym i mokrym. Nim zaczęłam jednak pływać, obietnicę złożyłam solenną: żadnego odliczania i tych moich prywatnych niby-rekordów! Ale wiecie co? Jak pływam, chociaż nie pieskiem przecież, to zachowuję się niczym pies Pawłowa – nie chciałam liczyć, ale liczyło mi się tak jakoś „samo z siebie”. Przepłynąwszy zatem 34 długości basenu, zrobiłam rzecz niesłychaną – wyszłam z wody przed czasem. Tego jeszcze nie było, gdyż trzeba wam wiedzieć, że na pływalni to ja jestem z tych, co ostatni gaszą światło! Ale czegóż się nie robi, by udobruchać rozsierdzonego tego dnia Pana P.? I, rzeczywiście, udało mi się w ten sposób uśpić czujność dziada, nie na tyle jednak, by podczas dzisiejszego (niedzielny kilometr! ) pływania łap swych z moich stóp nie zdejmował. Fetyszysta? Niekoniecznie, raczej lis przechera, który widział, że sam nie da rady i w sukurs zawołał jedną z orszaku służebnic (zwą ją dystonią), by mi śródstopie zaatakowała. I próbowała, oj próbowała, ale ja przy każdym nawrocie na równe nogi stawałam i w końcu służkę Pana P. zniechęciłam!
Podaję szczegółowo, bo to rodzaj patentu, który się sprawdza. Ale, bądźmy szczerzy, cała ta wojna podjazdowa na nic by się zdała, gdyby nie lekarstwa. Co prawda w takich chwilach niczego extra nie łykam, ale przydzielone mi przez Doktora Nieustającej Pomocy medykamenty (Levodopum wespół z Benserazidum, Ropinirolum i Primidonum) to karma obowiązkowa, a dobawiam ją magnezem i potasem. Oto i cała tajemnica mojego oszwabiania Pana P. - bez farmakologii na pewno nie dałabym rady. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie uważała, że to aktywność fizyczna, na którą postawiłam pozwoliła mi przez 3 lata nie zwiększać specjalnie dawek, o co się zresztą ustawicznie z Doktorem wykłócam. Nie chcę bowiem otępiona nimi drzemać w fotelu i nie będę!
Bywa wszakże, że tę hardość muszę odwiesić, jak suknie do szafy, ogon podkulić i wysłać sygnał SOS. Jak wówczas, gdy – jeszcze pracując w redakcji – bywały takie dni, że żadnego (ani jednego!!!) słowa nie mogłam napisać poprawnie przestawiając litery. Albo wówczas, kiedy wystukiwałam na komputerze inne od pomyślanego słowo, czy też wtedy, gdy zupełnie z nagła sen mnie ścinał taki, że waliłam głową w klawiaturę... No to badaniom oraz testom psychologicznym mnie poddano i – nie jest źle. A, co ciekawsze, żaden z tych – bardzo mnie niepokojących symptomów – nie powtórzył się! To chyba prawda, że wszystko tkwi w głowie, bo gdym tylko dowiedziała się, że głowie mam w miarę poukładane, upiory zniknęły i wiara we mnie wstąpiła przeogromna. Mówią o takiej, że „góry przenosi”, ale co mi tam góry! Ja na stawienie czoła Panu P. nabrałam znowu apetytu, a ostatnio nawet znalazłam (z pomocą upału) sposób, by powściągnąć lubieżnika w jego harcach pod kołdrą i kołdrę tę … zlikwidowałam! Nie śmiejcie się, gdy się oziębi znów coś wymyślę.





































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz