Och,
jak mi się ten dzień fajnie zaczął! Bo mało, że do śniadania
zasiadłam o godz. 10.00 (to znaczy, że Pan P. trochę odpuścił i
dał mi się wyspać), to jeszcze z jaką lekturą...
Tak
na (pierwszym) marginesie: Od dziecka byłam uczona, że przy stole
się nie czyta, bo wspólny posiłek to okazja, by rodzinnie pobyć
trochę ze sobą i porozmawiać. Tymczasem, jak dziś pamiętam, gdy
tylko Tata wyjeżdżał w teren (u lekarzy weterynarii nie mówiło
się „na delegację”, tylko „w teren”, czyli na wieś), na
stole pojawiała się duża cukiernica, o którą – każda ze swej
strony – opierałyśmy z Mamą książki i zaczytywałyśmy cały
obiad i sporo czasu poza nim... To był taki nasz mały, grzeszny
sekret.
Nie
dziwcie się zatem, że gdy śniadam sama (a o tej porze, to na
ogół), to zawsze z lekturą. Wprawdzie najczęściej gazet, bo
ciągle nie nadążam na bieżąco, ale to chyba rodzaj skrzywienia
zawodowego. Dziś miałam przed sobą „Politykę”, gdzie rzuciłam
się na felieton laureata Paszportu tejże, Szczepana Twardocha. Po
werdykcie nawet w te pędy pognałam kupić jego nagrodzoną
„Morfinę”, ale w prezencie – trochę z powodu żartobliwie
potraktowanego medycznego tytułu – dla Doktora Nieustającej
Pomocy, by oderwał się (ciut, bo nie żeby od razu w nirwanie!) od
codziennego kieratu. A że czasy przyszły takie, że nie wszystko,
co chcę przeczytać mogę kupić, to „zapisałam” się na
wypożyczenie i czekam w kolejce na … swoją dawkę!
Póki co, pogrążam się jednak w lekturze wspomnianego felietonu autora „Morfiny” i
cóż czytam? Wspomnienie z podróży koleją transsyberyjską do
Irkucka, potem do Mongolii, ale jakże klimatyczne, wysmakowane.
Kreślone piórem oszczędnym, ale jednocześnie każdy przecinek,
kropkę, spację nawet czyniącym przekaźnikiem jakiegoś
doświadczenia, mądrości... Takie małe niby nic, a place lizać!
A
tak na (drugim) marginesie: Twardoch, Twardochem, lecz ta ekskursja
nad Bajkał szczególnie bliska jest memu sercu, bo podobną drogę
gdzieś 4 lata temu przebył mój Jedynak.
-
Po co on tam jedzie, na tę ziemię przeklętą? - dopytywała
wówczas moja Mama, wyraźnie zniesmaczona, że wystarczyły dwa
pokolenia, aby Syberia stała się dla Polaków celem wycieczki. I
niewiele tu zmienił argument, że Jedynak jedzie jako świadek na
ślub A. - przyjaciela, który w Moskwie poznał uroczą U. z Irkucka
i uczuciem zapłonął tak gorącym, że stopiło nawet syberyjskie
lody!
-
Ale on wkrótce ma ważny, życiowy egzamin – nie ustępowała
przeciwniczka ekskursji, próbując rzecz podejść z innej mańki.
-
Może jednak uda mu się zdać, a jak nie, kolejny termin jest za
rok, a szansa na taką podróż już się nie powtórzy - pozostając
w opozycji do rodzicielki, jeszcze próbowałam pojednawczego tonu.
Ale
Jedynakowi, gdy stanął przede mną, powiedziałam już wprost, że
ma jechać, bo – kto to wie?- może czeka go przygoda życia.
Pojechał. Wprawdzie z książkami, ale w transsyberianie pewnie
częściej służyły one za podstawkę pod stakan baltiki (że
wspomnę znów Twardocha), niż w celach naukowych. Egzamin położył,
ale zdał po roku, a co przeżył, to jego. I jeśli żal mi
czegokolwiek, to tego, że nigdy nie przeczytałam felietonu ze
wspomnieniami Jedynaka. A były takie kraśne!
Poznałam
za to młode polsko-rosyjskie stadło, gdyż Jedynak zrewanżował
się A. czyniąc go w ubiegłym roku świadkiem na swoim ślubie.
Fantastyczne dzieciaki, a Sybiraczka stała się moją szczególną
sympatią. Dlatego cieszę się bardzo, że nie podzieliła losu
przybyszek ze Wschodu, które z doktoratami myją polskim nuworyszom
kible, tylko w końcu pracuje zgodnie ze swoim uniwersyteckim
wykształceniem. By tak się stało musiał wprawdzie A. wdziać
korporacyjny mundurek i ruszyć z rodzinnego gniazda do stolicy, ale
napotykane zdziwione spojrzenia umiał gasić skutecznie.
-
Miałem tego nie zrobić dla dziewczyny, która - żeby być ze mną
– zostawiła swój dom o tysiące kilometrów stąd?! - pytał,
dziwiąc się zdziwieniu innych.
-
Zuch chłopak! - pomyślałam (roniąc łezkę), gdy Jedynak
przekazał mi info o przeprowadzce przyjaciół, choć – z drugiej
strony – żal było, że paczka tak się rozjeżdża...
Dość
szybko miało się okazać, że niepotrzebnie się martwiłam, bo
młodzi potrafią dbać o swoje przyjaźnie. Gdy stawiłam się
bowiem razem z Tubylcem na ślubie W. (w pięknych okolicznościach
przyrody Zalewu Koronowskiego) od razu wpadłam na polsko-rosyjskie
stadło. Ale to nie oni będą robić za przyzwoitki (jak by się to
kiedyś powiedziało) podczas podróży poślubnej W. & K.
-
O czasy, o obyczaje! - chciałoby się zakrzyknąć na wieść, że z
nowożeńcami na wojaże do ciepłych wysp wybiera się czwórka
przyjaciół (w tym mój Duet ukochany, czyli Jedynak z Żoną). Ale
czy można się dziwić, że po 5 latach mieszkania pod jednym dachem
bez papieru, podróż poślubna straciła swój nimb tajemniczości i
z powodzeniem można ją zamienić w koleżeńską eskapadę?!
Ja
tu o jednym ślubie, o drugim, niewiele zaś o Duecie ukochanym. A
przecież to dopiero były zaślubiny najważniejsze pod słońcem!
Skromna i piękna uroczystość, od początku do końca zaplanowana
przez Duet... Niedługo minie rok i wszystko gra! Chociaż chyba nie
do końca, skoro żaden z wyświechtanych stereotypów nam się
sprawdza?
Jakem
matka Jedynaka, mam synową. A o relacjach synowa-teściowa krążą
legendy prawdziwe. Albo raczej nieprawdziwe, bo ja tę wdzięczniejszą
połowę Duetu pokochałam już dawno, a na ślubie wydukałam tylko:
witaj córeczko! Synowa mi się udała – twierdzę – i basta! A
wraz z nią cała reszta nowo pozyskanej rodziny. W obliczu tego
faktu, zdałam sobie sprawę, że jestem zwolenniczką
dialektyki Engelsa, co to w wielości upatruje szansę dla jakości.
Mnie się to w każdym razie sprawdza, choć nie za każdym razem. A
jednak w sprawie nagłego rozrostu rodziny, działa!
To takie "ulepszenie przez
powiększenie", bo i Jedynak kontent, i my zyskaliśmy wspaniałych
przyjaciół. A jak kto nie wierzy, niech się boi, bo wespół ze
świekrą mu przygrozimy śpiewając „Ja ci się obejrzę!” za – również
wspólnie - uwielbianym Andrusem. Ale dość o tym, bo jeszcze ktoś
pomyśli, że te komplementy to z odurzenia - Twardochowego, albo innego.
Nic z tych rzeczy! Za to Pana P. moje rojenia odurzyły, bo się na dziś odmeldował, choć żadnym sportem go nie atakowałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz