wtorek, 25 czerwca 2013

Gadaj ze mną!

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni letni,
radują się rolnicy oraz wszyscy … bezdzietni.
Ci ostatni, to dlaczego? - wątpliwości się budzą.
Zapomniałeś? W czasie deszczu dzieci się nudzą!
I chociaż to naprawdę dość ogólnie znana rzecz,
w deszcz tylko bezdzietni obejrzą film lub mecz.
Nie przeszkodzą im marudy po kątach się snujące,
co to dom opuszczą dopiero, gdy zaświeci słońce.

Jakie (i czyje) dwa znane teksty pozwoliłam sobie wykorzystać w tej rymowance? Ot, taka zagadka, a w niej nagrodą – satysfakcja rzadka.

Nie wiem, co mi przyszło do głowy? Z tym wierszykiem częstochowskim? Z tą zagadką? Chyba wszystko przez ten deszcz, co dzwoni o szyby...
No, dobra! Padało, padało i przestało, więc Wapiętnik pisać by się zdało. Ale nie o padaniu, tylko o gadaniu.

Dość poruszona jestem bowiem tzw. eventem kulturalnym, w którym wczoraj przyszło nam uczestniczyć z Tubylcem. Od jakiegoś czasu Grażyna Torbicka ze swoim telewizyjnym programem „Kocham kino” objeżdża kraj, zachęcając widzów do rozumnego oglądania filmów, które w jakimś stopniu ten rozum angażują. Bo że nie wszystkie angażują, dobrze wiemy. Choćby wczoraj z afiszem imprezy, na którą szliśmy sąsiadował ten reklamujący kolejną odsłonę „Kac Vegas”... I jeśli nawet nie jest to dzieło tak poniżej podłogi, jak nasz rodzimy „Kac (nomen omen!) Wawa”, rozum przy nim śpi snem niezmąconym.
Tymczasem podczas filmu „Przed północą” spać nie sposób. Choć tytuł zwiastuje późną godzinę, a film cały jest ...gadany! Bo to 100 minut dialogu między kobietą a mężczyzną- czterdziestolatkami, którzy zanurzyli się w swych oczach „Przed wschodem”, w namiętnych uściskach - „Przed zachodem”, a w prozie życia „Przed północą”. Wielu z was już wie, że chodzi o filmową trylogię w reżyserii Richarda Linklatera, gdzie role główne kreują Julie Delpy (Celine) i Ethan Hawke (Jesse). Najnowsza część wchodzi na ekrany 28 czerwca, bo w ramach „Kocham kino” odbyła się projekcja przedpremierowa. Okraszona przy tym wywiadami z trójką twórców (Deply i Hawke współtworzyli scenariusz!) oraz dyskusją, do której Torbicka zaprosiła znaną pisarkę i feministkę Manuelę Gretkowską oraz psycholożkę i terapeutkę Marię Rotkiel.
Ale najpierw był film, który – choć to zupełnie inny gatunek – zaczynał się, jak u mistrza Hitchcocka, bo genialnym kadrem, po którym mieliśmy prawo spodziewać się tylko lepszych. Czy tak było? Niekoniecznie. I ten swój żal wyraziłam w dyskusji po projekcji. Jeśli bowiem scena, gdzie Jasse żegna się na lotnisku ze swoim synem z pierwszego małżeństwa uderza autentyzmem dialogów milkliwego nastolatka z trawionym troską i wyrzutami sumienia ojcem, to późniejsze jego niekończące się rozmowy z Celine, już tej prawdy w sobie nie mają. Małżonkowie zręcznie balansują między flirtem, prowokacją, a regularną kłótnią, ich dialogi są błyskotliwe, więź trwała, ale wylewane żale czynią sytuację tak napiętą, że katastrofa wisi w powietrzu. Pierwszy otrząsa się Jesse i wyciąga rękę do żony, która w końcu kapituluje uwiedziona po raz setny urokiem męża i jego poczuciem humoru. No, to ja się pytam – tu i w kinie – gdzie są tacy mężowie? Gdzie znaleźć partnera, który mało, że nie wścieknie się na kretyńskie pytanie: czy gdyby nie dzieci, to byłbyś ze mną?, to jeszcze mówi z otwartą przyłbicą: jesteś wariatka, ale kocham cię taką, jaką jesteś, z całym dobrodziejstwem inwentarza. No powiedzcie, gdzie ci mężczyźni?!
Osobiście, mocno powątpiewam w autentyzm takiej postaci męskiej. I myślę, że u podłoża mojego zwątpienia leży brak wiary nie tyle w tak gadającego faceta, co w faceta w ogóle gadającego w takiej sytuacji. Nie jest bowiem żadną tajemnicą, że mężczyźni źle tolerują dialogowanie w rodzaju „siekania pietruszki”. A gdy już ich to dopada, uciekają w pełne wyższości milczenie, albo – najchętniej – za drzwi! W większości po prostu nie lubią żonino-mężowskich potyczek słownych.
W odróżnieniu od tych damsko-męskich, na co zwrócił uwagę Ethan Hawke w okołofilmowym wywiadzie. I opowiedział, jak z grupą przyjaciół obserwował kiedyś ożywioną rozmowę między jedzącą kolację parą, o której wszyscy zgodnie orzekli, że nie może być małżeństwem.
- Małżeństwo w restauracji wyróżnia się tym, że, poza zdawkową wymianą zdań i wyborem menu, na ogół milczy – zdiagnozowano i wielkie było zdziwienie, że nietrafnie.
A może to był wyjątek potwierdzający regułę? Nie mając pojęcia o opinii aktora w tej sprawie, na długo przed nim (niestety, nie mam takiego pijaru, co gwiazdy Hollywood) podzieliłam się spostrzeżeniem dokonanym w korkach.
- Czy para podróżująca samochodem jest małżeństwem, czy nie, można poznać po tym, czy rozmawia z sobą, czy milczy, jak zaklęta... – zauważam.
Trudno mi było otrząsnąć się z wrażenia, że coś mnie łączy ze słynnym panem Hawke, a tu bomba i kolejne powinowactwo! Oto znalazłam w filmie „Przed północą” scenę, która wiarygodnością bije nawet tę pierwszą z lotniska i wygląda na skradzioną z mojego życia. Czy tylko mojego?
- Kiedy ostatnio tak rozmawialiśmy ze sobą, choćby o duperelach, a nie o rozkładzie dnia, pracy i dzieciach? - zastanawiają się bohaterowie w drodze do hotelu, gdzie przyjaciele zabukowali im namiętną noc.
Do seksu bez dzieci nad głową i budzika tak szybko nie dojdzie trochę z winy jej (twierdzi terapeutka), albo raczej jego (twierdzi feministka) i wymiana zdań po projekcji chwilami staje się niemal tak ostra, jak ta filmowa. Terapeutka stawia na „przepracowanie” relacji, feministka goni faceta do domowej roboty, ja mam jedną jedyną radę.
- Gadaj ze mną! - scenicznym szeptem zwracam się do Tubylca, który powoli traci orientację: w kinie jest czy na terapii małżeńskiej...
Milczy, ale wiem, że najchętniej by uciekł. Niedoczekanie! Musi Tubylec ze mną gadać, bo dość mam monologów wygłaszanych do Pana P. Teraz od komputera rzucam mu krótki komunikat: idę na basen, i bardziej się domyślam grymasu niezadowolenia, niż go widzę. A może mnie nie słyszał? Ale tego dowiem się dopiero na pływalni.

5 komentarzy:

  1. Tubylec - ja cie kręcę, no masz przechlapane! Teraz będziesz jeszcze robił za straszaka konkurenta, no tego, wiesz, jak mu tam, z dużych liter... Swoją drogą Kacha - taki szacun dla agresora.... No tak, ale znowu: wrogów swoich...
    Jurgiel

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Kasiu będę tu zaglądał regularnie, traktuję to jako dalszy ciąg "Rozmów w korku" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny tekst pani Kasiu, naprawdę milo było coś takiego przeczytać z samego ranna. Wierszyk kradnę dla Joli na pewno się jej spodoba ,a bloga obiecuje polecać co ciekawszym świata znajomym z ''twarzowego'' portalu. Nie mogę się doczekać następnego tekstu.

    Zalewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I kto to mówi o rozdźwięku pokoleniowym!? Dzięęęki serdeczne i powodzenia w szerokim świecie

      Usuń