O szyby deszcz dzwoni,
deszcz dzwoni letni,
radują się rolnicy oraz
wszyscy … bezdzietni.
Ci ostatni, to dlaczego? -
wątpliwości się budzą.
Zapomniałeś? W czasie
deszczu dzieci się nudzą!
I chociaż to naprawdę
dość ogólnie znana rzecz,
w deszcz tylko bezdzietni
obejrzą film lub mecz.
Nie przeszkodzą im marudy
po kątach się snujące,
co to dom opuszczą
dopiero, gdy zaświeci słońce.
Jakie (i czyje) dwa znane
teksty pozwoliłam sobie wykorzystać w tej rymowance? Ot, taka
zagadka, a w niej nagrodą – satysfakcja rzadka.
Nie wiem, co mi przyszło
do głowy? Z tym wierszykiem częstochowskim? Z tą zagadką? Chyba
wszystko przez ten deszcz, co dzwoni o szyby...
No, dobra! Padało, padało
i przestało, więc Wapiętnik pisać by się zdało. Ale nie o
padaniu, tylko o gadaniu.
Dość poruszona jestem
bowiem tzw. eventem kulturalnym, w którym wczoraj przyszło nam
uczestniczyć z Tubylcem. Od jakiegoś czasu Grażyna Torbicka ze
swoim telewizyjnym programem „Kocham kino” objeżdża kraj,
zachęcając widzów do rozumnego oglądania filmów, które w jakimś
stopniu ten rozum angażują. Bo że nie wszystkie angażują, dobrze
wiemy. Choćby wczoraj z afiszem imprezy, na którą szliśmy
sąsiadował ten reklamujący kolejną odsłonę „Kac Vegas”... I
jeśli nawet nie jest to dzieło tak poniżej podłogi, jak nasz
rodzimy „Kac (nomen omen!) Wawa”, rozum przy nim śpi snem
niezmąconym.
Tymczasem podczas filmu
„Przed północą” spać nie sposób. Choć tytuł zwiastuje
późną godzinę, a film cały jest ...gadany! Bo to 100 minut
dialogu między kobietą a mężczyzną- czterdziestolatkami, którzy
zanurzyli się w swych oczach „Przed wschodem”, w namiętnych
uściskach - „Przed zachodem”, a w prozie życia „Przed
północą”. Wielu z was już wie, że chodzi o filmową trylogię
w reżyserii Richarda Linklatera, gdzie role główne kreują Julie
Delpy (Celine) i Ethan Hawke (Jesse). Najnowsza część wchodzi na
ekrany 28 czerwca, bo w ramach „Kocham kino” odbyła się
projekcja przedpremierowa. Okraszona przy tym wywiadami z trójką
twórców (Deply i Hawke współtworzyli scenariusz!) oraz dyskusją,
do której Torbicka zaprosiła znaną pisarkę i feministkę Manuelę
Gretkowską oraz psycholożkę i terapeutkę Marię Rotkiel.
Ale najpierw był film,
który – choć to zupełnie inny gatunek – zaczynał się, jak u
mistrza Hitchcocka, bo genialnym kadrem, po którym mieliśmy prawo
spodziewać się tylko lepszych. Czy tak było? Niekoniecznie. I ten
swój żal wyraziłam w dyskusji po projekcji. Jeśli bowiem scena,
gdzie Jasse żegna się na lotnisku ze swoim synem z pierwszego
małżeństwa uderza autentyzmem dialogów milkliwego nastolatka z
trawionym troską i wyrzutami sumienia ojcem, to późniejsze jego
niekończące się rozmowy z Celine, już tej prawdy w sobie nie
mają. Małżonkowie zręcznie balansują między flirtem,
prowokacją, a regularną kłótnią, ich dialogi są błyskotliwe,
więź trwała, ale wylewane żale czynią sytuację tak napiętą,
że katastrofa wisi w powietrzu. Pierwszy otrząsa się Jesse i
wyciąga rękę do żony, która w końcu kapituluje uwiedziona po
raz setny urokiem męża i jego poczuciem humoru. No, to ja się
pytam – tu i w kinie – gdzie są tacy mężowie? Gdzie znaleźć
partnera, który mało, że nie wścieknie się na kretyńskie
pytanie: czy gdyby nie dzieci, to byłbyś ze mną?, to jeszcze mówi
z otwartą przyłbicą: jesteś wariatka, ale kocham cię taką, jaką
jesteś, z całym dobrodziejstwem inwentarza. No powiedzcie, gdzie ci
mężczyźni?!
Osobiście, mocno
powątpiewam w autentyzm takiej postaci męskiej. I myślę, że u
podłoża mojego zwątpienia leży brak wiary nie tyle w tak
gadającego faceta,
co w faceta
w ogóle gadającego w takiej sytuacji. Nie
jest bowiem żadną tajemnicą, że mężczyźni źle tolerują
dialogowanie w rodzaju „siekania pietruszki”. A gdy już ich to
dopada, uciekają w pełne wyższości milczenie, albo –
najchętniej – za drzwi! W większości po prostu nie lubią
żonino-mężowskich potyczek słownych.
W odróżnieniu od tych
damsko-męskich, na co zwrócił uwagę Ethan Hawke w okołofilmowym
wywiadzie. I opowiedział, jak z grupą przyjaciół obserwował
kiedyś ożywioną rozmowę między jedzącą kolację parą, o
której wszyscy zgodnie orzekli, że nie może być małżeństwem.
- Małżeństwo w
restauracji wyróżnia się tym, że, poza zdawkową wymianą zdań i
wyborem menu, na ogół milczy – zdiagnozowano i wielkie było
zdziwienie, że nietrafnie.
A może to był wyjątek
potwierdzający regułę? Nie mając pojęcia o opinii aktora w tej
sprawie, na długo przed nim (niestety, nie mam takiego pijaru, co
gwiazdy Hollywood) podzieliłam się spostrzeżeniem dokonanym w
korkach.
- Czy para podróżująca
samochodem jest małżeństwem, czy nie, można poznać po tym, czy
rozmawia z sobą, czy milczy, jak zaklęta... – zauważam.
Trudno mi było otrząsnąć
się z wrażenia, że coś mnie łączy ze słynnym panem Hawke, a tu
bomba i kolejne powinowactwo! Oto znalazłam w filmie „Przed
północą” scenę, która wiarygodnością bije nawet tę pierwszą
z lotniska i wygląda na skradzioną z mojego życia. Czy tylko
mojego?
- Kiedy ostatnio tak
rozmawialiśmy ze sobą, choćby o duperelach, a nie o rozkładzie
dnia, pracy i dzieciach? - zastanawiają się bohaterowie w drodze do
hotelu, gdzie przyjaciele zabukowali im namiętną noc.
Do seksu bez dzieci nad
głową i budzika tak szybko nie dojdzie trochę z winy jej (twierdzi
terapeutka), albo raczej jego (twierdzi feministka) i wymiana zdań
po projekcji chwilami staje się niemal tak ostra, jak ta filmowa.
Terapeutka stawia na „przepracowanie” relacji, feministka goni
faceta do domowej roboty, ja mam jedną jedyną radę.
- Gadaj ze mną! -
scenicznym szeptem zwracam się do Tubylca, który powoli traci
orientację: w kinie jest czy na terapii małżeńskiej...
Milczy, ale wiem, że
najchętniej by uciekł. Niedoczekanie! Musi Tubylec ze mną gadać,
bo dość mam monologów wygłaszanych do Pana P. Teraz od komputera
rzucam mu krótki komunikat: idę na basen, i bardziej się domyślam
grymasu niezadowolenia, niż go widzę. A może mnie nie słyszał?
Ale tego dowiem się dopiero na pływalni.
Tubylec - ja cie kręcę, no masz przechlapane! Teraz będziesz jeszcze robił za straszaka konkurenta, no tego, wiesz, jak mu tam, z dużych liter... Swoją drogą Kacha - taki szacun dla agresora.... No tak, ale znowu: wrogów swoich...
OdpowiedzUsuńJurgiel
Pani Kasiu będę tu zaglądał regularnie, traktuję to jako dalszy ciąg "Rozmów w korku" :)
OdpowiedzUsuńdzięki, ja je też lubiłam!
UsuńŚwietny tekst pani Kasiu, naprawdę milo było coś takiego przeczytać z samego ranna. Wierszyk kradnę dla Joli na pewno się jej spodoba ,a bloga obiecuje polecać co ciekawszym świata znajomym z ''twarzowego'' portalu. Nie mogę się doczekać następnego tekstu.
OdpowiedzUsuńZalewa
I kto to mówi o rozdźwięku pokoleniowym!? Dzięęęki serdeczne i powodzenia w szerokim świecie
Usuń