Mój Braciszek (całkiem
dojrzały facet, ale jednak młodszy brat, stąd zdrobnienie) miał
wczoraj urodziny. Dzwoniąc do niego z życzeniami wspomniałam, że
po południu wybieram się na imieninowego grilla do Jo, co spotkało
się z wyraźną dezaprobatą Jubilata.
- Ki diabeł? – nie
bardzo rozumiałam święte oburzenie, ale gdy parsknął śmiechem,
podstęp był oczywisty...
- Ty mi nie marnuj czasu
na jakiś grillach, tylko siadaj i pisz! - zarządził głosem
nieznoszącym sprzeciwu i jął tłumaczyć, że w przeciwnym razie
nie będzie miał co czytać w poniedziałek podczas przerwy na kawę
w pracy. Tak oto dowiedziałam się, że mam już jednego (!)
wiernego czytelnika. Ale, proszę Wysokiego Sądu, to rodzina, więc
czy się liczy?
Pożartowaliśmy sobie
jeszcze chwilę, aż nagle Braciszek spoważniał i pyta czy może
bloga wydrukować i pokazać Mamie?
- Oszalałeś? Przecież
Mama nic nie wie o mojej chorobie – ręce mi opadły na taką
niefrasobliwość, szczególnie gdy zważyć, że od 3 lat wspólnie
staramy się, by nasza kochana rodzinna „Barbara Niechcicowa –
wieczne zmartwienie” niczego się o moim zbliżeniu z Panem P. nie
dowiedziała! Po prostu nie chcemy Mamy martwić, tym bardziej że
wpływu na to nie ma żadnego. A on mi tu raptem z taką propozycją
wyjeżdża! Pozżymałam się jeszcze trochę, jednak wkrótce
problem przycupnął w cieniu kolejnych wydarzeń dnia.
A właściwie, to roztopił
się przy cieple grilla, rozleniwił pysznym jedzonkiem i ukoił
pięknymi okolicznościami przyrody, wśród których gospodarzy Jo i
jej gościnna rodzina. Dla mnie niespodzianką było spotkanie z
niewidzianym ćwierć (sam obliczył!) wieku Le. Między kolejnymi
kęsami (dla niezmotoryzowanych – toastami, co konstatuję
zazdrośnie) wspominaliśmy wspólne szalone chwile, dorzucając
trochę faktów z tych już rozłącznych. Mniej szalonych? O, to
dyskusyjne... Ale na pewno zwariowanych zupełnie inaczej. Jak
pokazany przez Le w komputerze fragment jednego z programów Ewy
Drzyzgi.
W osłupieniu patrzyłam
na zawadiackiego przystojnego chłopaka, który ze swadą (i dumą!)
opowiadał, że jego patentem na bezrobocie są … bogate sponsorki.
I bez zmrużenia powiek podzielił się z telewizyjną Polską wiedzą
o sposobach zdobycia takich gwarantujących (skrupulatnie ocenił
swoje potrzeby) 8 tysięcy miesięcznie. Na pewniaka i bez trudu!
Już, już – w ramach protestu – byłam skłonna zapisać się do
rygorystycznej Armii Zbawienia, gdy okazało się, że ten Don Juan
na miarę czasów do programu Drzyzgi pojechał, bo płacą tysiąc
złotych! Usiadłam z wrażenia, ale też z dylematem: mówił prawdę
czy nie mówił? I zdałam sobie sprawę, że tu nie ma dobrej
odpowiedzi. Najlepszą wydał mi się kielich, ale ten desperacki
krok mogłam zrobić dopiero w domu. Gdy go uczyniłam niemal tuż za
progiem, uderzyła mnie myśl odkrywcza: to nie oskarżany o całe
zło Pan P. ze swoimi zakusami sprawił się czułam się tego
wieczora chora, stara i jakaś taka nieprzystosowana.
Czy ten stan pomógł mi
podjąć decyzję w sprawie dopuszczenia Mamy do Wapiętnika i do
sekretów mojego związku z Panem P.? Sama nie wiem, dziwny jest ten
świat... Nie, nie przestałam nagle martwić się o mamine nerwy,
ale zaczęłam o uczciwość i tą okrężną chyba pojęłam
intencje Braciszka. A on przekonywał, że zdystansowana forma, w
jakiej pokazuję obecność Pana P. w moim życiu złagodzi matczyną
troskę. Poza tym Mama zobaczy, że walczę...
- Łatwo skóry nie
sprzedam i obiecuję: będę dzielna! Jak Ty, Mamo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz