niedziela, 16 czerwca 2013

Powiem Mamie!

Mój Braciszek (całkiem dojrzały facet, ale jednak młodszy brat, stąd zdrobnienie) miał wczoraj urodziny. Dzwoniąc do niego z życzeniami wspomniałam, że po południu wybieram się na imieninowego grilla do Jo, co spotkało się z wyraźną dezaprobatą Jubilata.
- Ki diabeł? – nie bardzo rozumiałam święte oburzenie, ale gdy parsknął śmiechem, podstęp był oczywisty...
- Ty mi nie marnuj czasu na jakiś grillach, tylko siadaj i pisz! - zarządził głosem nieznoszącym sprzeciwu i jął tłumaczyć, że w przeciwnym razie nie będzie miał co czytać w poniedziałek podczas przerwy na kawę w pracy. Tak oto dowiedziałam się, że mam już jednego (!) wiernego czytelnika. Ale, proszę Wysokiego Sądu, to rodzina, więc czy się liczy?
Pożartowaliśmy sobie jeszcze chwilę, aż nagle Braciszek spoważniał i pyta czy może bloga wydrukować i pokazać Mamie?
- Oszalałeś? Przecież Mama nic nie wie o mojej chorobie – ręce mi opadły na taką niefrasobliwość, szczególnie gdy zważyć, że od 3 lat wspólnie staramy się, by nasza kochana rodzinna „Barbara Niechcicowa – wieczne zmartwienie” niczego się o moim zbliżeniu z Panem P. nie dowiedziała! Po prostu nie chcemy Mamy martwić, tym bardziej że wpływu na to nie ma żadnego. A on mi tu raptem z taką propozycją wyjeżdża! Pozżymałam się jeszcze trochę, jednak wkrótce problem przycupnął w cieniu kolejnych wydarzeń dnia.
A właściwie, to roztopił się przy cieple grilla, rozleniwił pysznym jedzonkiem i ukoił pięknymi okolicznościami przyrody, wśród których gospodarzy Jo i jej gościnna rodzina. Dla mnie niespodzianką było spotkanie z niewidzianym ćwierć (sam obliczył!) wieku Le. Między kolejnymi kęsami (dla niezmotoryzowanych – toastami, co konstatuję zazdrośnie) wspominaliśmy wspólne szalone chwile, dorzucając trochę faktów z tych już rozłącznych. Mniej szalonych? O, to dyskusyjne... Ale na pewno zwariowanych zupełnie inaczej. Jak pokazany przez Le w komputerze fragment jednego z programów Ewy Drzyzgi.
W osłupieniu patrzyłam na zawadiackiego przystojnego chłopaka, który ze swadą (i dumą!) opowiadał, że jego patentem na bezrobocie są … bogate sponsorki. I bez zmrużenia powiek podzielił się z telewizyjną Polską wiedzą o sposobach zdobycia takich gwarantujących (skrupulatnie ocenił swoje potrzeby) 8 tysięcy miesięcznie. Na pewniaka i bez trudu! Już, już – w ramach protestu – byłam skłonna zapisać się do rygorystycznej Armii Zbawienia, gdy okazało się, że ten Don Juan na miarę czasów do programu Drzyzgi pojechał, bo płacą tysiąc złotych! Usiadłam z wrażenia, ale też z dylematem: mówił prawdę czy nie mówił? I zdałam sobie sprawę, że tu nie ma dobrej odpowiedzi. Najlepszą wydał mi się kielich, ale ten desperacki krok mogłam zrobić dopiero w domu. Gdy go uczyniłam niemal tuż za progiem, uderzyła mnie myśl odkrywcza: to nie oskarżany o całe zło Pan P. ze swoimi zakusami sprawił się czułam się tego wieczora chora, stara i jakaś taka nieprzystosowana.
Czy ten stan pomógł mi podjąć decyzję w sprawie dopuszczenia Mamy do Wapiętnika i do sekretów mojego związku z Panem P.? Sama nie wiem, dziwny jest ten świat... Nie, nie przestałam nagle martwić się o mamine nerwy, ale zaczęłam o uczciwość i tą okrężną chyba pojęłam intencje Braciszka. A on przekonywał, że zdystansowana forma, w jakiej pokazuję obecność Pana P. w moim życiu złagodzi matczyną troskę. Poza tym Mama zobaczy, że walczę...
- Łatwo skóry nie sprzedam i obiecuję: będę dzielna! Jak Ty, Mamo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz