Widzieliście tego kota,
co to go dziś wszechwiedzący Google zaprosił na stronę startową?
To „Kot w pustym mieszkaniu”, prosto z wiersza Wisławy
Szymborskiej, która napisała go po odejściu miłości swego życia
– Kornela Filipowicza. A zrobiła to, jak zwykle, mówiąc o
problemie wielkim bez wielkich słów. Czy dlatego strofa „Umrzeć?
- tego nie robi się kotu” niesie w sobie prawdę o żalu po
starcie bardziej przejmującą od tuzina zawodzących płaczek?
Kot wygląda na świat
przez okno Google w dniu, w którym poetka obchodziłaby 90 urodziny.
I pewnie ten pomysł na uczczenie jubileuszu by się noblistce
spodobał, bo tak jak nie lubiła patosu, nienawidziła też
fetowania z pompą. Radiowa Trójka hołubi więc pamięć o
Szymborskiej z taktem i umiarem, ucząc jednak słuchaczy sięgania
po poezję nie tylko na okoliczność ważnych dat. Choćby – a
przecież nie tylko – poprzez przypomnienie wiersza
„Kilkunastoletnia”, który zdaje mi się utworem, jak żaden inny
ostatnio, zagranym na moich bardzo osobistych strunach. Równie
dobrze to ja – gdybym tylko TAK to zrobić potrafiła! - rzekłabym
do siebie sprzed lat:
„Tak mocno się różnimy,
tak całkiem o czym innym
myślimy, mówimy.
Ona wie mało - za to z
uporem godnym lepszej sprawy.
Ja wiem o wiele więcej
-za to nie na pewno.„
Kiedyś, uważana za tzw.
duszę towarzystwa, musiałam być zawsze w centrum uwagi nie
odpuszczając żadnemu interlokutorowi dopóki moje nie było na
wierzchu! Dziś lubię (i chyba już umiem) słuchać innych bez
obawy, że zachwieją moją racją. Ona od dawna przestała być
jedynie słuszna. Cóż, musiałam się z upływem czasu ugiąć pod
garbem doświadczeń... To ich bagaż, nieznany żadnej
kilkunastoletniej (ani kilkunastoletniemu), sprawia, że w tej
konfrontacji
„Rozmowa się nie klei.
Na jej biednym zegarku
czas chwiejny jeszcze i tani.
Na moim dużo droższy i
dokładny.”
Tak pisała Szymborska w
przedostatnim tomiku wierszy pt.”Tutaj”, wiedząc już, że jej
czas jest drogi. My jednak nie mieliśmy jeszcze świadomości, jak –
u swego kresu – bezcenny. A przecież ten nasz, zwykłych zjadaczy
chleba (bywa, że i wierszy), też drożeje z minuty na minutę.
Chcąc przedłużyć tę
chwilę zadumy, postanowiłam po swojemu uczcić pamięć lubianej
poetki i zaciągnąć się, tak serdecznie – do trzewi, papierosem.
W tym celu idę na balkon, zaraz wracam.
Nie wiem dlaczego paliła
Wisława Szymborska. Bo lubiła? Bo zawsze była, w pewnym sensie, de
mode? Musiała wiedzieć, że palenie szkodzi, jak i ja wiem. Jednak
nie każdemu w równym stopniu i nie na wszystko. Może z powodu
szukania alibi dla lubianej, co tu kryć, przeze mnie czynności już
u zarania moich bliskich stosunków w Panem P. wachlowałam uchem na
wieści o działaniu nikotyny w chorobie Parkinsona. A mogłam
wachlować, bo podczas pobytu w szpitalu jednemu lekarzowi stażyście
wymsknęło się nieopacznie coś, co kazało mi temat drążyć.
Robiąc wywiad medyczny zapytał mnie rutynowo o palenie papierosów,
na co ja, że palę, ale się ograniczam... Plątałam się w
zeznaniach między ośmioma a dziesięcioma sztukami dziennie, aż
młody medyk ulżył moim cierpieniom i machnął ręką mówiąc:
niech się pani tak nie martwi, bo akurat w Parkinsonie papierosy
pomagają. Musiałam błyskawicznie zapanować nad mimiką, żeby nie
dać świadectwa niespodziewanej radości, ale potem, już w domu,
próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat.
Doniesienia są skąpe –
wszak palenie szkodzi, bez dwóch zdań. Ale jednocześnie stymuluje
działanie tzw. substancji czarnej mózgu wytwarzającej dopaminę, z
której to niedoboru urodził się Pan P. To tak krótko, po
chłopsku, tłumacząc. Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała
informacji tej potwierdzić u Doktora Nieustającej Pomocy, ale –
jako wróg palenia – długo robił zręczne uniki. W końcu i on
się poddał (nie mnie, tylko nauce!) przyznając: rzeczywiście, są
badania, które to potwierdzają.
Zatem dymek za panią
Wisławę mogłam puścić (prawie) bezkarnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz