środa, 3 lipca 2013

Oto foto!

Piszę i piszę o tej swojej walce z Panem P., ale może nie dajecie wiary, że zmagam się z nim naprawdę? Iż, rzeczywiście, wyzywam łajdaka na pojedynki na kije, pływanie i rower? A że pierwszy był nordic walking, od tego zatem rozpoczęłam gromadzenie dowodów. Tym razem, co u mnie rzadko spotykane, obyło się bez nerwowego poszukiwania na oślep. Nie musiałam się nawet uciekać do metody zapożyczonej przez Krystynę Jandę (co opisuje na blogu, jak doniosła mi Bo)) od przyjaciółki, a która polega na … odwróceniu do góry dnem kubka, gdy żadne inne metody penetracji (łącznie z pomocą św. Antoniego) nie skutkują. Krótko mówiąc, gdy diabeł ogonem nakryje, to czego znaleźć nie możemy. Tymczasem, ja, jako się rzekło, nie musiałam się odwoływać ani do świętych, ani wręcz przeciwnie – zdjęcia czekały sobie w komputerze na swój czas.
Jeśliście więc niedowiarki, to popatrzcie: na pierwszej fotce, zrobionej wiosną 2010 roku, pobieram w Tleniu swoją pierwszą lekcję od instruktora, z którym od razu wyruszam na marszrutę...



Druga fotka, którą moim butom strzeliła minionej zimy w Myślęcinku nieoceniona Przyjaciółka, dowodzi natomiast, że nie ma złej pogody na nordic walking. Chodzę zatem i w śniegu dzielnie znosząc dowcipy, że … narty mi ukradli.
Dlaczego mnie tak nagle natchnęło na wspominki o nordic walking? Ano pewnie dlatego, że dziś byłam z Bo na pysznym spacerze o kijach. Szłyśmy może niespiesznie, za to buzie się nam nie zamykały. Tyle mamy sobie do powiedzenia! Ale o Panu P. - sza, niech nie wbija się w pychę, że jest w tym wszystkim najważniejszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz