Wpis o nordic walking z Bo
przypomniał mi poniedziałkowe spotkanie na myślęcińskich
trasach, które oglądałam z wysokości rowerowego siodełka. A że
latoś bardzo obrodziło rolkarzami, miałam co podziwiać: raz to
mknących prosto przed siebie bez respektu dla płynącej obok fali
gawiedzi, kiedy indziej stawiających na jazdę figurową, która
szuka poklasku, albo też nieporadnie debiutujących, czyli takich,
co to im kółka u nóg zawadzają ... Wśród tej parady mnie
wszakże uwiodła para rolkarzy wózek z niemowlęciem przed sobą
pchająca! Gdy jedno z rodziców statecznie posuwało się na rolkach
z dziecięciem, drugie wyrywało do przodu w poszukiwaniu adrenaliny
i tak na zmianę. Jednak w tej ciżbie mój wzrok przykuł już
wkrótce sportowy duet wymachujący kijami w tempie znanym tym,
którzy po długiej marszrucie marzą o porcie pod nazwą WC...
Podjeżdżam bliżej, a to Przyjaciółka z Ha, swą nieodłączną
kijową towarzyszką! (Że ma Ha wpływ na Przyjaciółkę nie tylko
względem kijów, niech świadczy fakt, iż odwiodła ją od pomysłu
przebrania się za owsika oferując … uszy Myszki Miki. I tak
Przyjaciółka została Myszą z Najzgrabniejszymi Nogami!)
Ale wracając na trasę...
Umówiłyśmy się na popas na mecie fanek nordic walking, a ja –
choć na rowerze – przy ich zawrotnym tempie nie musiałam w
oczekiwaniu kręcić zbyt wielu kółek. Za to wkoło kręciły się
stada kąśliwych komarzyc i wnet pożałowałam, że nie włożyłam
swoich ulubionych … antygwałtów, jak podobno nazywa się
pończosznicze podkolanówki! Nie miałam pojęcia i w osłupieniu
słuchałam wyjaśnień dobrze zorientowanej Ha, że ten szczegół
damskiej garderoby taki jest nieestetyczny, że aż aseksualny.
- To co teraz mam zrobić
z tuzinem podkolanówek we wszystkich kolorach tęczy, które kupiłaś
mi na urodziny? - oskarżycielskim tonem zwróciłam się do
Przyjaciółki.
- Nosić! - zawyrokowała
ta spokojnie, tłumacząc, że to inna bajka, bo nie wkładam
podkolanówek do wąskiej spódnicy z rozporkiem, który odsłania
nieapetyczny widok do połowy przyodzianych nóg.
Trochę mi ulżyło, bo
chyba tkwi we mnie atawistyczny bitnik, co lubił kolorowe skarpetki
– dla mody i urody, ale też dla zamanifestowania swojej niezgody
na szarość wokoło. A to postawa jak najbardziej sexy, więc moje
doradczynie mogą się wypchać ze swoimi insynuacjami o
antygwałtach!
Noszę zatem (i będę
nosiła) pończosznicze barwne podkolanówki, których kolorem zawsze
staram się nawiązać do innej części stroju. Skoro – za sprawą
Pana P. - moje nogi stały się polem nieustannej bitwy, niech
przynajmniej będzie kolorowo! (Może i lubieżnika to odstraszy?)
Zresztą tych osławionych podkolanówek – czy spod portek, czy
długich feret – i tak widać najwyżej z 5 centymetrów. Wyraźnie
za to widać moją słabość do kolorów, którą z uporem
przejawiam, mimo że coraz częściej zastanawiam się czy to uchodzi
pani w moim wieku. Zdarza się nawet, że pytam o to Jedynaka, który
– jak to młody – potrafi walnąć prawdę między oczy.
- Mamo, jak staniesz się
śmieszna, dam znak – obiecał mi kiedyś, że zareaguje, gdybym
przekroczyła cienką granicę „pani w pretensjach”.
- Takiej Dzidzi Piernik –
podrzuciła mi wczoraj rozkoszne określenie Ja, którą odwiedziłam
w szpitalu.
- Kupuję to! - krzyknęłam
ubawiona, bo Ja roztoczyła przede mną wizję dziewczęcego kostiumu
kąpielowego z baskinką, w który wtłoczyła się idąc na zabiegi
rehabilitacyjne na basenie.
Śmiałyśmy się jeszcze
długo, przerzucając się przykładami z Dzidzią Piernik w różnych
wydaniach. Moja radość była tym większa, że truizm „śmiech to
zdrowie” szczególnego znaczenia nabiera w tym przybytku, gdzie Ja
tkwi już utknięta od tygodni... Codzienny kontakt ze światem
zapewnia jej laptop, więc dla zabicia szpitalnej nudy i z
Wapiętnikiem już się zapoznała.
- Jak ty się naprawdę
czujesz? - Ja nie dała się zwieść mojej wesołej pisaninie o
zmaganiach z Panem P.
- Przyjechałam do ciebie
na rowerze, więc jeszcze żyję – zrobiłam unik, bo dotarło do
mnie, że to nasze spotkanie jest z cyklu „wiódł ślepy
kulawego”.
Jednak umówiłyśmy się
na następne, a ja w drodze do domu mocno naciskałam pedały, by
odgonić złe myśli. Wróciłam na moment do Dzidzi Piernik i wtedy
przypomniało mi się, że nie samym lumpeksem człowiek żyje, bo w
sypialni czeka na mnie oryginalna suknia projektu Macieja Zienia! A
że ubrana jest w nią pluszowa Klara z charytatywnej akcji „Kup
Misia”, to szczegół! Suknia wszak cenna jest podwójnie, bo
zasiliła konto remontowe Kliniki Pediatrii CZD i mnie ucieszyła. A
Tubylec, który ją przytargał do domu wzruszył mnie też
podwójnie: intencją i troską czy … kolor sukni będzie pasował
do wystroju sypialni. Zna moją słabość!
Formatowanie znowu działa. Dobra robota!
OdpowiedzUsuńDo Odmienionej trzeba mieć cierpliwość, to zadziała. Ona i cała reszta! He,he,he...
OdpowiedzUsuń