Uff... Twarde te
negocjacje z wydawnictwem! Każdy obstaje przy swoim, a moje to –
upraszczając – niezgoda na to, by w kosztach wydania Rymowanek
partycypować w 50 %, a w zyskach, jak chce wydawnictwo, w 20%. Czy
tylko ja widzę ten brak, oględnie mówiąc, symetrii? A że widzę,
to posłałam ich – no nie, nie do diabła, gdzież bym śmiała! -
tylko do Wapiętnika. Ciekawam opinii profesjonalistów, bo żywię
nadzieję, że wydawnictwo jest profesjonalne nie tylko w biznesowych
kalkulacjach. Wiem, że ryzykuję, ale cóż to niby mam do
stracenia?
Jako że ranek zaczęłam
od Rymowanek i w głowie tak mi się kotłuje, że wszystko rymuję,
długo czekać nie trzeba było, żeby bez innego aktualnego
wierszyka się nie obyło. I nim zabrzmiał na obiad gong, miałam
już protest song.
Czy kubeczek po jogurcie
wypełniony robaczywymi czereśniami,
traci właściwości
plastiku i miesza się z komunalnymi odpadami?
A kostki od kurczaka w
woreczek zawinięte, żeby nie śmierdziały,
gdzie z tą folią
wyrzucać – jest nowy problem, nie taki znów mały!
Myć czy nie myć, pytam o
tacki od mięsiwa i pudełka po lodach,
bo obawiam się, że gdy
coś źle zrobię, to mi polecą po dochodach.
Tyle było gadania, a ja
nadal nic nie wiem, choć jestem ekologiczna,
z chwilą wprowadzenia
wiadomej ustawy stałam się też komiczna.
Bo to śmieszne, że
dorosły człowiek zaabsorbowany śmieciami
codziennie godzinami
długimi pochylony tkwi nad kubłami!
A na koniec, po zebraniu
opinii rodziny, znajomych i sąsiadów,
zna już sztukę
segregowania, lecz nie ma gdzie wyrzucić odpadów...
Tak mi się to jakoś samo
ułożyło podczas przyrządzania udek (kostki!) z ryżem (torebka
foliowa), surówką (opakowanie plastikowe) i sałatką z pomidorów
(skrawki) z mozarellą (woreczek). I musi być ta segregacja śmieci
problemem dla mnie istotnym, bo wiecie co sobie uprzytomniłam? Otóż
wczoraj, pokazując mieszkanie znajomym z Austrii, którzy nie
widzieli jeszcze naszego nowego lokum, otworzyłam nagle drzwiczki
szafki kuchennej pod zlewem demonstrując ordnung spod znaku
„segregacja”. A miałam się czym pochwalić: Duet przywiózł mi
z poznańskiej Ikei (bo że stanie kiedyś w Bydgoszczy chyba już
mało kto wierzy) specjalne worki i pojemniki!
- No to przyszła kolej i
na was! - Anda parsknęła śmiechem niepozbawionym satysfakcji. I z
dużym zrozumieniem słuchała długiej listy moich śmieciowych
rozterek, powtarzając w kółko: myśmy to już przerabiali...
Miałabym nawet w tyle, że
jesteśmy w tyle, gdyby nie to, że ciągle mało z tego rozumiem. A
lubię wiedzieć. Dlaczego, na przykład, w (o rzut beretem) Niemczu
segreguje się dokładniej, bo na 4 kosze, a w Bydgoszczy na 3, co
pociąga za sobą 2 razy wyższą opłatę od tej z podbydgoskiej
miejscowości?
Sama nie wiem, czy już
mam hopla, ale gdy pod wieczór pojechałam wytrząść trochę
(wyszło tego 12 km) upierdliwego Pana Parkinsona na rowerze, to co mi się rzuciło w
oczy na pryncypalnej ulicy miasta? Ano worki ze śmieciami walające
się wokół wypełnionego po brzegi kontenera! Jak tak dalej
pójdzie, to tylko ortodoksyjni ekolodzy nie zrażą się naszym
nieudacznym porządkowaniem własnego śmietniska.
PS. Tyle dziś o
śmieciach, że już prawie czuć fetor, więc salwujmy się ucieczką
w „piękne okoliczności przyrody”. Wprawdzie ta fota to nie z
wczoraj, bo robił ją Niprzypiąłniprzyłatał, gdy ongiś zwabiłam
go do Myślęcinka. Ale zawsze to dowód, że pedałuję. Na pohybel Panu P.!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz