czwartek, 11 lipca 2013

Śmieciowy protest song

Uff... Twarde te negocjacje z wydawnictwem! Każdy obstaje przy swoim, a moje to – upraszczając – niezgoda na to, by w kosztach wydania Rymowanek partycypować w 50 %, a w zyskach, jak chce wydawnictwo, w 20%. Czy tylko ja widzę ten brak, oględnie mówiąc, symetrii? A że widzę, to posłałam ich – no nie, nie do diabła, gdzież bym śmiała! - tylko do Wapiętnika. Ciekawam opinii profesjonalistów, bo żywię nadzieję, że wydawnictwo jest profesjonalne nie tylko w biznesowych kalkulacjach. Wiem, że ryzykuję, ale cóż to niby mam do stracenia?
Jako że ranek zaczęłam od Rymowanek i w głowie tak mi się kotłuje, że wszystko rymuję, długo czekać nie trzeba było, żeby bez innego aktualnego wierszyka się nie obyło. I nim zabrzmiał na obiad gong, miałam już protest song.
Czy kubeczek po jogurcie wypełniony robaczywymi czereśniami,
traci właściwości plastiku i miesza się z komunalnymi odpadami?
A kostki od kurczaka w woreczek zawinięte, żeby nie śmierdziały,
gdzie z tą folią wyrzucać – jest nowy problem, nie taki znów mały!
Myć czy nie myć, pytam o tacki od mięsiwa i pudełka po lodach,
bo obawiam się, że gdy coś źle zrobię, to mi polecą po dochodach.
Tyle było gadania, a ja nadal nic nie wiem, choć jestem ekologiczna,
z chwilą wprowadzenia wiadomej ustawy stałam się też komiczna.
Bo to śmieszne, że dorosły człowiek zaabsorbowany śmieciami
codziennie godzinami długimi pochylony tkwi nad kubłami!
A na koniec, po zebraniu opinii rodziny, znajomych i sąsiadów,
zna już sztukę segregowania, lecz nie ma gdzie wyrzucić odpadów...

Tak mi się to jakoś samo ułożyło podczas przyrządzania udek (kostki!) z ryżem (torebka foliowa), surówką (opakowanie plastikowe) i sałatką z pomidorów (skrawki) z mozarellą (woreczek). I musi być ta segregacja śmieci problemem dla mnie istotnym, bo wiecie co sobie uprzytomniłam? Otóż wczoraj, pokazując mieszkanie znajomym z Austrii, którzy nie widzieli jeszcze naszego nowego lokum, otworzyłam nagle drzwiczki szafki kuchennej pod zlewem demonstrując ordnung spod znaku „segregacja”. A miałam się czym pochwalić: Duet przywiózł mi z poznańskiej Ikei (bo że stanie kiedyś w Bydgoszczy chyba już mało kto wierzy) specjalne worki i pojemniki!
- No to przyszła kolej i na was! - Anda parsknęła śmiechem niepozbawionym satysfakcji. I z dużym zrozumieniem słuchała długiej listy moich śmieciowych rozterek, powtarzając w kółko: myśmy to już przerabiali...
Miałabym nawet w tyle, że jesteśmy w tyle, gdyby nie to, że ciągle mało z tego rozumiem. A lubię wiedzieć. Dlaczego, na przykład, w (o rzut beretem) Niemczu segreguje się dokładniej, bo na 4 kosze, a w Bydgoszczy na 3, co pociąga za sobą 2 razy wyższą opłatę od tej z podbydgoskiej miejscowości?
Sama nie wiem, czy już mam hopla, ale gdy pod wieczór pojechałam wytrząść trochę (wyszło tego 12 km) upierdliwego Pana Parkinsona na rowerze, to co mi się rzuciło w oczy na pryncypalnej ulicy miasta? Ano worki ze śmieciami walające się wokół wypełnionego po brzegi kontenera! Jak tak dalej pójdzie, to tylko ortodoksyjni ekolodzy nie zrażą się naszym nieudacznym porządkowaniem własnego śmietniska.
PS. Tyle dziś o śmieciach, że już prawie czuć fetor, więc salwujmy się ucieczką w „piękne okoliczności przyrody”. Wprawdzie ta fota to nie z wczoraj, bo robił ją Niprzypiąłniprzyłatał, gdy ongiś zwabiłam go do Myślęcinka. Ale zawsze to dowód, że pedałuję. Na pohybel Panu P.!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz