sobota, 13 lipca 2013

Geje i kobiety przeźroczyste

Piątek przywitał nas ołowianym niebem, pod którym zblakły kolory i uśmiechy. Chandra wisiała w powietrzu, trzeba mi było więc znaleźć sposób wyzwolenia radosnych endorfin, bo niemal słyszałam, jak skrada się w pobliżu mój ciemiężca Pan P. Już wyruszałyśmy z Bo na nordic walking, gdy na nasz ambitny plan lunął rzęsisty deszcz. Pozostały zakupy (mimo, że chodzę tam 2 razy w tygodniu, bez tantiem nie powiem gdzie, a co!), jeśli jednak dla poprawienia czegoś, to na pewno nie – jak bredzą poradniki – humoru, ile raczej zaopatrzenia pustawych lodówek. Bonusem miała być dopiero wspólna kawa po...
I była, bo jak to z Bo, meandry rozmowy nad małą czarną (prawdę mówiąc, nie pijam ani małej, ani czarnej) zaprowadziły nas w nieoczekiwane rejony. A zaczęło się banalnie, choć gdy przyznałam się, że Tubylec w czwartkowy wieczór sam wyprawił się na basen zostawiwszy mnie nad zaległym filmem „Diabeł ubiera się u Prady”, powiało wielkim światem.
- Jeśli coś z tego zapamiętamy, to kreacje aktorskie – rzekła Bo na wieść, że według mnie to taki sobie filmik i wyróżniła zarówno niezawodną Meryl Streep, jak i młodą Anne Hathaway.
- Czy Streep nie przypominała ci demonicznej Cruelli z filmu „101 dalmatyńczyków” w wykonaniu Gelnn Close? - śmiejąc się zdradziłam swoje skojarzenia, pogadałyśmy więc trochę o rolach obu aktorek. Wybitnych tak w oczach krytyki, jak i widzów, co nie zawsze idzie w parze...
O gustach niby się nie dyskutuje, ale obraz „Diabeł ubiera się u Prady” podano nam do konsumpcji opatrzony etykietą „głośny hit”, natomiast o filmie, który w zalewie wakacyjnej bryndzy wynalazłam chyba na CBSEurope w ogóle nie słyszałam (podobnie jak o tym kanale). Tymczasem był to film, moim zdaniem, o niebo lepszy!
- Miał tytuł „Tajemniczy uśmiech kobiet” - meldowałam Bo, opowiadając o klimacie obrazu i dobrej roli młodego Colina Firtha, którego uwielbiam za „Jak zostać królem”, bo serii o Bridget Jones nie znoszę.
- A widziałaś go w „Samotnym mężczyźnie”? - Bo okazała się wielką admiratorką Firtha, ale i filmu Toma Forda, zachwycając się jego estetycznym wysmakowaniem i muzyką Abla Korzeniowskiego.
Zadumałam się przez chwilę, bo choć filmu nie znałam, to nie znałam też takiej rozkochanej w dobrym kinie Bo! A że tytułowy „Samotny mężczyzna” jest gejem, siłą rzeczy dotknęłyśmy w końcu „Tajemnicy Brokeback Mountain”. Filmu, który – choćby przez takt potraktowania tak kontrowersyjnej materii dla konserwatywnej amerykańskiej prowincji – absolutnie wyjątkowego. Orzekłyśmy zgodnie, ale Bo najwyraźniej miała coś w zanadrzu... A była to smaczna anegdota w roli głównej z Annie Proulx – autorką opowiadania, według którego nakręcono film. I, podobno, autorką, dość powszechnie znanego określenia kobiet mających już młodość za sobą.
- Dla świata, szczególnie tego męskiego, stajemy się wówczas przeźroczyste, miała powiedzieć Proulx – relacjonowała mi Bo i choć obie dobrze wiedziałyśmy, co pisarka miała na myśli, zawahałyśmy się czy aby my same też już jesteśmy przeźroczyste?
- No, najwyżej półprzeźroczyste – żartowałyśmy, natomiast Annie Proulx poszła dalej, bo w tym nowym stanie znalazła pozytyw, mówiąc, że będąc niewidoczna, może baczniej obserwować innych. Coś w tym jest, a dla pisarza to rzecz bezcenna!
Po kawie, nawet niemałej, czas przybić do portu. Mocno się w nim zdążyłam zadomowić, gdy zadzwoniła Bo, że wieczorem TVP Kultura pokazuje… „Samotnego mężczyznę”. Taka puenta naszej rozmowy! Ledwie zasiadłam przed telewizorem, jak pierwszy kadr poderwał mnie na nogi. Ja ten film widziałam! Tylko dlaczego nie zapadła mi w pamięci ani tematyka, ani Firth, ani Ford? Obejrzawszy raz jeszcze, zrozumiałam: zapamiętałam go tylko jako wystudiowany, nawet przeestetyzowany obraz i kto wie, czy Fordowi- kreatorowi mody nie o to właśnie chodziło? Jeśli nie, będę z tym musiała żyć. Będzie mi tym łatwiej, że w moim prywatnym rankingu „Tajemnica Brokeback Mountain” stoi wyżej. Film pozostaje subtelny, choć ograbia archetypicznego samca – kowboja z atrybutu prawdziwego mężczyzny, każąc mu kochać inaczej. Czy można wyobrazić sobie coś bardziej obrazoburczego?!

4 komentarze:

  1. Pięknie wystylizowany obraz pozwolił projektantowi T.Fordowi, wejść głębiej w realia tamtych czasów, piękne fotografie z lat 60, zdjęcia na przemian kolorowe, czarne i białe, szarość, dużo szarości... oddającej nastrój,scenografia, muzyka,wystylizowani aktorzy itd...dla mnie ten film jest nie tylko pięknym obrazem, jest dojrzałym filmem opowiadającym pewną historię, niosącym przesłanie, taką oczywistą mądrość życiową: człowiek potrzebuje do szczęścia drugiego człowieka, ot co !
    Cieszę się,że Tom Ford zamiast inwestować energię w pracę np.dla Gucciego, sięgnął po kamerę :-)
    Colin Firth nie bardzo chciał zagrać w tym filmie, kiedy pisał list do Toma Forda z odmową, odwiedził go fachowiec, który miał naprawić w domu lodówkę,wtedy Colin przemyślał swoją decyzję jeszcze raz i zgodził sie zagrać.Kiedy otrzymał za te rolę nagrodę, trzymając ją w ręku dziękował fachowcowi, który naprawiał u niego wtedy lodowkę.Taka ciekawostka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam, oczywiście, melancholijnie
    Bo

    OdpowiedzUsuń
  3. Ot co - Pani O. z Panią Bo pogadały sobie, przy kawusi, (niczym w kabarecie Mumio - patrz skecz o pani Serwusowej)o filmach, w tym z obszaru poświęconego tematyce LGBT. To wstrząsające! Bez kadzidła? Bez egzorcyzmów? "Film: Tajemnica Brokeback Mountain (...)pozostaje subtelny, choć ograbia archetypicznego samca – kowboja z atrybutu prawdziwego mężczyzny, każąc mu kochać inaczej. Czy można wyobrazić sobie coś bardziej obrazoburczego?!".
    A gdyby szło o samca - sarmatę? Eh Panie O. i Bo, wszystkie porządne polskie panie Serwusowe byłyby wstrząśnięte. Na szczęście one oglądają wyłącznie porządne seriale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samca - sarmatę odarłabym jeszcze chętniej (nawet jeśli to więcej ciężkich tekstyliów). I byłabym przy tym najpewniej wstrząśnięta! Ale niezmieszana.

      Usuń